2014/09/07

Hameryka odc. 1 - Początki

Halo kochane Kroliczki!

Dzien Dobry o Waszej 12, a mojej 6 rano :)

 Powoli zaczynam sie orientowac co i jak, choc ciemno jest, i nie moge znalezc kontaktow na scianach. Dolecialam do Rochester w wysmienitym humorze. W pierwszym samolocie spotkalam Angielsko-Holenderskie malzenstwo, ktore opowiedzialo mi o calym swoim kolorowym zywocie, dziecinstwie w Liberii, rodzicach w Stanach, synach Holendrach wychowanych w Anglii (Holandia nie zezwala na podwojne paszporty) i tym jakie skarby zwiedzac w Stanach i Kanadzie.

W drodze z Filadelfii siedzialam obok kolesia ktory mieszkal chyba w kazdym stanie w USA, a od siedmiu lat zyje w miasteczku na polnoc od Rochester, ktore bardzo przypominalo w opisie mieszkancow i zycia Twinpeaks - totalna dziura, lasy i jeziora, duze, blisko zwiazane rodziny, drwale, alkoholicy i psychopaci. Dowiedzialam sie tez ze niedaleko od Rochester mozna lazic po drzewach, i bede wyczekiwac okazji zeby sie tam zabrac w ktorys weekend: http://bristolmountainadventures.com/

 Z lotniska sympatyczny 70 letni Sikh zawiozl mnie taksa do domku (10 minut, 12 dolkow). Mieszkam na Irvington Road, to takie typowe Amerykanskie przedmiescia z domkami "Kanadyjczykami" ale klimat jest bardziej wiejski, niz podmiejski. Przed 20 wyszlam na spacer do sklepu, zachodzace slonce wymalowalo caly horyzont na czerwono, swierszcze cykaly, czulam sie troche jak na wakacjach w Kazimierzu Dolnym - cisza, duzo zieleni, cieplo, wszystko cyka i cwierka - wakacje na wsi. Domek, jak juz sie do niego dostalam, okazal sie pusty, ale od razu zrobil na mnie fajne wrazenie. Na dole jest maly kibelek, salon, kuchnia i wielgachny garaz. Na gorze cztery sypialnie - klimat "inteligenckiej" rodziny z hippisowskim odchyleniem. Drzwi od jednej sypialenki byly zamkniete, wiec wywnioskowalam ze jeden lokator juz sie zagniezdzil - wychodzac z domu zauwazylam tez samochod z wypozyczalni pod domem.

 Jakies 500 metrow od domu jest zespol sklepow, taki raczej dla niebogatych - obskorny diner ze smazonymi kurczakami, pralnia, hamburgerownia i chinski sklep. U chinczyka nabylam jajka i piers z kurczaka, i z braku produktow mlecznych kupilam zupke miso i troche tofu na kolacje (caly czas na diecie bialkowej - nie jem chleba ani kluchow). Klimat raczej nieprzyjemy - na murkach duzo podejrzanych typow zagadujacych do mnie (odpowiadac? nie odpowiadac?). Nasze osiedle jest oaza spokoju, ale Rochester nalezy to miast z "rust belt" czyli "zardzewialego pasa" i po tym jak pozamykali tu fabryki i upadl Kodak, niektore dzielnice sa ponoc bardzo nieprzyjemne.

Wrocilam do domu i jak tylko zjadlam pierwszego dziaba tofu, przyszedl R. i zaczelismy gaworzyc. R. jest jest bardzo sympatycznym i wygadanym studentem medycyny z Hinduskiej rodziny w Wisconsin. Jest na miesiecznym stazu w szpitalu ortopedycznym, zaraz za rogiem, i z tego co mowil, przez wiekszosc dni wychodzi z domu o 3-4 rano i wraca o 21 wieczorem. A. ostrzegala mnie ze jej studenci sa bezproblemowi bo jedyne co chca robic w domu, to spac. No wiec okazalo sie ze to prawda, i ze wreszcie wiem jak wyglada osoba pracujaca 100 godzin tygodniowo - wyglada zadziwiajaco normalnie. Po czterech latach studiow licencjackich i trzecim roku medical school R. (25 lat) ma juz na koncie dlugi z pozyczek studenckich na ponad 100 tys. dolcow, rozumiem wiec, ze jest zdeterminowany zeby pracowac jak osiol i nie wypasc z obiegu. To jego trzeci i ostatni staz tego typu, i ma nadzieje ze zaowocuje kilkuletnia praktyka ktora pozwoli mu na dalsze szlifowanie umiejetnosci.

Pogadalismy troche o zlamaniach otwartych, (nieistniejacej) higienie psychicznej pracy lekarzy i mlodszych siostrach, po czym wsiedlismy w autko i pojechalismy do Wallmarta, czyli giga mega najwiekszego supermarketu jaki kiedykolwiek widzialam, gdzie kupilam sobie normalne jedzenie. Jesli nie wynajme/kupie autka bede sie musiala gimnastykowac i zabierac z innymi, albo jezdzic na zakupy rowerem, bo infrastruktura dla niezmotoryzowanych w zasadzie tutaj nie istnieje.

Market jak market, niektore produkty w duzych sloikach, ale bez przesady, nic dziwnego tam nie bylo, twarozek to twarozek, a salata jak kazda inna. Borowki kanadyjskie z Kanady sa kwasniejsze niz te z Polski ktore kupuje sie w sierpniu w Anglii i Holandii.

 Po powrocie do domu pogadalismy jeszcze troche, R. wypil piwo Budweiser, ja herbatke ziolowa, i potem poszlam spac. O 10 czasu lokalnego, czyli Europejskiej 4 rano. Dalam rade.

A teraz juz dochodzi 6 rano, wypilam kawke i czekam az sie rozjasni. Moze pojde sobie pobiegac. A potem na rower, zwiedzac jezioro Ontario. Jutro mam pierwsze spotkanie na uniwerku, wiec pewnie zacznie sie ciezka praca. Lepiej pozwiedzac poki moge.

Do Amsterdamu wracam w polowie grudnia. Mysle ze przez ten czas nie umre tu z nudow ;)

Buuuuzka!!!

Kilka fotek z telefonu ponizej.

1) Traktor Lego na lotnisky w Filadelfii.


2) Sasiedzi


3) Wiecej sasiadow


4) Zachod slonca na parkingu szpitalnym

Brak komentarzy: